Ada Zielińska & Patryk Hardziej – W objęciach przeszłości.
Wspólnie z Thisispaper Magazine gościliśmy ostatnio w gdańskim domu dwójki polskich artystów. Przeczytajcie poruszający wywiad będący efektem tej współpracy.
Powojenny polski design przez lata wywoływał silne emocje. Zagłębianie się w historię dla niektórych może być bolesne, ale dla innych – inspirujące.
Patryk Hardziej i Ada Zielińska – para grafików, ilustratorów i kuratorów – zanurzają się w tej sferze na co dzień, czerpiąc inspiracje i tworząc własne, bezkompromisowe prace, a równocześnie prowadząc badania nad tym niezwykle płodnym okresem w polskim designie i grafice. Ich wysiłki dają nadzieję na ukazanie minionej epoki w nowym, współczesnym świetle i przywrócenie jej należnego blasku.
Patryk i Ada podchodzą do ery PRL ze swoistą ostrożnością, a równocześnie nadają jej nowatorski, unikatowy wydźwięk. Mieliśmy przyjemność odwiedzić ich mieszkanie – przestrzeń, która znacznie wykracza poza funkcje czysto mieszkalne. Neogotycka kamienica, znajdująca się w tętniącym życiem sercu Gdańska, jest jedną z niewielu, które przetrwały bombardowania w czasie II wojny światowej. Budynek sam w sobie może prowokować różne reakcje – zdaniem Patryka, niektórzy mogliby określić ten styl mianem “oldskulowego Gargamela”. Jednak im lepiej nasi rozmówcy poznawali historię budynku, tym mocniej byli w nim zakochani. W tych wiekowych czterech ścianach stworzyli kwitnącą oazę kreatywności, przestrzeń, którą czule nazywają DOMOWYM STUDIO-ARCHIWUM.
Zuzanna: Porozmawiajmy o waszych inspiracjach oraz o zamiłowaniu do czasów PRL i wyjątkowej atmosfery lat 60 i 70. W waszych pracach można dostrzec wiele pięknych elementów z tamtej epoki. Co was w tym pociąga? Czy jest to połączenie fascynacji i nostalgii, czy w grę wchodzą jakieś inne czynniki? Możecie podzielić się z nami refleksją na temat genezy waszego zamiłowania do tej analogowej epoki?
Patryk: Bardziej niż kopiowaniem elementów z tamtej epoki, jesteśmy zafascynowani jej analogowym charakterem, rzemiosłem i podskórnymi ideami tego czasu. Nasze ilustracje funkcjonują dziś w zupełnie innym kontekście. Ilustracje z lat 50 i 60, nawet te używane w bankach czy na stacjach benzynowych, mają swego rodzaju dziecięcy styl. Początkowo nasze prace miały zupełnie inny charakter, bardziej abstrakcyjny, skoncentrowany na kolorze i formach geometrycznych. Z upływem czasu, kiedy coraz bardziej się rozwijaliśmy, odczuliśmy potrzebę powrotu do korzeni, do miejsca, w którym dorastaliśmy i które znamy. Chcieliśmy eksplorować naszą polską tradycję bez żadnego poczucia wstydu z powodu naszego pochodzenia.
Ada: Osobiście wierzę w poczucie nostalgii i głęboką więź z czymś dobrze znanym z młodości, co skłania nas do powrotu do minionej epoki. Dla mnie jest to szczególnie mocno związane z muzyką tamtych czasów, jak już wspomniał Patryk. Chociaż nie dorastaliśmy w czasach PRL, to jednak należymy do pokolenia, które pamięta tamten okres. Do dziś na ulicach miast można natknąć się na elementy zaprojektowane w tamtej erze, które przetrwały próbę czasu. Jako dzieci byliśmy otoczeni tą rzeczywistością. Myślę, że wizualny aspekt i atmosfera tamtych lat subtelnie rezonuje w naszej twórczości. Oczywiście, naszym celem nie jest dosłowne odtwarzanie tych elementów, ale raczej nadanie im naszego osobistego charakteru.
Zuzanna: Czy przypominacie sobie moment, kiedy wasze zainteresowanie złotymi latami 60 i 70 przerodziło się w prawdziwą pasję, która skłoniła was do zgłębiania tego okresu?
Patryk: Początki naszej pasji dla złotych lat 60 i 70 oraz nasza intensywna eksploracja tego okresu może być powiązana z kilkoma kluczowymi czynnikami. Jednym ważnym momentem było odkrycie książki szwedzkiego autora Adriana Frutigera pt. “Człowiek i jego znaki”, dzięki której poznałem niesamowite projekty graficzne Karola Śliwki. To było jak objawienie – zobaczyć, że polski projektant jest tak rozpoznawalny i uwzględniony w międzynarodowej publikacji.
Znaczącą rolę odegrał też mój projekt dyplomowy, który polegał na stworzeniu zwięzłego polskiego logobooka, zawierającego 50 symboli i 50 twórców na przestrzeni 50 lat. Brak dostępnych źródeł i publikacji na ten temat skłonił mnie do skontaktowania się z Karolem Śliwką, Romanem Duszkiem i innymi projektantami, którzy najbardziej liczyli się w owym czasie. Rozmowy z nimi otworzyły mi oczy na zupełnie nowy świat designu, którego wcześniej nie byłem świadomy. Dzięki tym doświadczeniom zdobyłem więcej wiedzy niż przez lata formalnej edukacji. Stało się dla mnie oczywiste, że dążenie do odkrycia bogactwa lat 60 i 70 jest podróżą, w którą warto wyruszyć. Mój projekt dyplomowy stał się katalizatorem głębszego zanurzenia się w tę niezwykłą epokę.
Zuzanna: Aby zrozumieć fenomen polskiej sceny graficznej w tamtym okresie, pomocne byłoby wyjaśnienie, jak to możliwe, że tak znaczące kreacje pojawiły się w tak trudnych czasach.
Patryk: Warto rzucić światło na kilka ważnych aspektów, w kontekście centralnie planowanej polskiej gospodarki w tamtych czasach. Pomimo wyzwań związanych z propagandą i scentralizowanym podejmowaniem decyzji, twórcy w Polsce potrafili doskonale wykorzystać ograniczone możliwości. Aby zostać projektantem, trzeba było ukończyć prestiżową Akademię Sztuk Pięknych i dołączyć do Związku Polskich Artystów Plastyków. Członkostwo ZPAP było czymś ekskluzywnym, co gwarantowało, że wyłącznie najbardziej utalentowani artyści mieli dostęp do zleceń. Choć liczba projektantów była niewielka, to jednak ich prace charakteryzowały się wybitną jakością. W przeciwieństwie do krajów zachodnich, gdzie królował design wolnorynkowy, Polska była przystanią twórczej wolności.
Ada: Jak można sobie wyobrazić, codzienne życie z kimś, kto jest tak bardzo wciągnięty w ten temat, miało na mnie oczywisty wpływ i przyczyniło się do mojej osobistej fascynacji złotymi latami 60 i 70. W pewnym sensie zaprzyjaźniłam się z tymi wizjonerskimi twórcami i zaangażowałam się w rozmowy z nimi, często eksplorując rozmaite tematy wykraczające poza ich pracę. Kontakt z projektantami zaczął przeplatać się z naszym codziennym życiem, wzmagając moje zaciekawienie i pasję dla tej niezwykłej epoki.
Zuzanna: Przenieśliście się z Gdyni, gdzie prowadziliście studio połączone z warsztatem, do Gdańska, do przestrzeni, która łączy w sobie funkcje waszego domu, studia i archiwum. Jestem ciekawa, jakie były wasze motywacje do tej zmiany. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że pandemia skłoniła wiele osób z branży kreatywnej do przewartościowania różnych aspektów swojej działalności. Możecie powiedzieć, jaką rolę odegrało to w waszej decyzji?
Ada: Wszystko zaczęło się, kiedy nasz biznes zaczął w naturalny sposób rosnąć. Przez okres około dwóch lat mieliśmy możliwość wynajmować wspaniałe studio i warsztat w Gdyni. W tamtym czasie był to dla nas idealny balans. Studio zapewniało nam wystarczająco dużo przestrzeni na nasze kreatywne działania; mieliśmy również przyjemność współpracować z innymi zdolnymi twórcami przy rozmaitych projektach. Ale kiedy zaczęła się pandemia, poczuliśmy się nieco odizolowani. Zmusiło nas to do refleksji nad tym, co chcemy robić, żeby iść naprzód. To był dobry czas na przemyślenie naszych planów na przyszłość.
Patryk: Zdecydowaliśmy, że naszym priorytetem będzie bezpieczeństwo – chcieliśmy mieć wszystko pod jednym dachem: nasze studio, mieszkanie i repozytorium, wszystko w zasięgu ręki. Oczywiście, nie oznaczało to, że chcemy się całkowicie odizolować – spotkania i bycie w ruchu jest istotne. Ale decyzja o zamianie dwóch wynajmowanych przestrzeni na jedną, w której mogliśmy działać na własnych zasadach, okazała się dla nas bardzo korzystna. Zacząłem szukać miejsca, które spełniałoby nasze wymagania – nasze poprzednie studio miało 100 m2 i było wypełnione rzeczami, projektami oraz archiwum. Wybraliśmy Gdańsk, głównie dlatego, że mieliśmy trudność ze znalezieniem odpowiedniej przestrzeni w Gdyni, a także ze względu na bliskość Akademii Sztuk Pięknych, gdzie pracuję.
Ada: Stwierdziliśmy, że potrzebujemy więcej przestrzeni. Wcześniej mieszkaliśmy w starej kamienicy, otoczeni nieustannym hałasem. Było dla nas ważne, żeby nie mieć żadnych sąsiadów piętro wyżej. Kiedy projektowaliśmy wystrój mieszkania, naszym priorytetem było stworzenie przestrzeni do pracy, ale też do życia. Nasze mieszkanie jest podzielone na dwie części. Jedną z nich jest pracownia, w której jesteśmy teraz. W drugiej części znajduje się kuchnia i sypialnia, które są oddzielone od studia. To pozwala nam zachować odpowiednią równowagę.
Zuzanna: Dysponując tak dużą i świetnie podzieloną przestrzenią, czy uważacie, że ta kompozycja wpływa na waszą efektywność? Czy macie swoje codzienne rytuały, które pomagają wam bardziej komfortowo przełączyć się z trybu prywatnego na zawodowy?
Ada: Zdecydowanie, wielkość przestrzeni jest tu zaletą – możemy usiąść na chwilę i złapać oddech. Nie jest tak, że wstajemy z łóżka i od razu jesteśmy w pracy. A jeśli chodzi o rytuały, mamy coś w rodzaju codziennego “etapu przejścia”: schodzimy na dół, robimy sobie kawę i spokojnie ją pijemy, siedząc na kanapie, a następnie przechodzimy do przestrzeni do pracy. Ta strefa jest oddzielona od reszty mieszkania szklanymi drzwiami, które możemy w każdej chwili zamknąć. Więc tak, ta kompozycja się sprawdza.
Patryk: Myślę, że ma to również wiele wspólnego z układem mieszkania. W typowych mieszkaniach mamy zbiór pokoi o zróżnicowanych funkcjach: kuchnię, łazienkę, sypialnię, korytarz. W naszym przypadku jest trochę inaczej. Główna część jest otwarta i stanowi serce mieszkania. Jest to pomieszczenie o wysokości 6,5 m i powierzchni ok. 70m2, które rozgałęzia się na inne pokoje: pracownię, sypialnię, łazienkę, pokój gościnny i kuchnię. Dzięki temu, kiedy wchodzimy do centralnej części mieszkania, możemy zdecydować, czy chcemy się zrelaksować, czy pracować. To nasz punkt wyjścia.
Zuzanna: Jak wybieracie rzeczy do waszej przestrzeni do życia i pracy? Co cenicie sobie najbardziej? Pewnie musicie być ostrożni, aby nie zdominować przestrzeni nadmiarem przedmiotów.
Ada: Staramy się nie zagracać środowiska i przestrzeni do pracy. Dlatego balansujemy pomiędzy tym, co jest istotne dla nas – jak książki, których mamy sporo i z których regularnie korzystamy – oraz rzeczami, które są czymś w rodzaju artefaktów. Musimy dobrze zastanowić się nad ich aranżacją, tak aby nie stanowiły jedynie ozdoby. Chcemy, aby miały swoje miejsca, by mogły “zaistnieć”, ale równocześnie nie przytłoczyły przestrzeni. W przypadku artefaktów, nie jest już tak, że kupujemy coś tylko dlatego, że nam się to podoba i fajnie wygląda. Staramy się wybierać rzeczy, które będą mieć swoje miejsce i faktycznie spełniać swoje funkcje. Przedmioty, które przynosimy do domu, zazwyczaj mają swoją historię – na przykład są pamiątkami z naszych podróży.
Patryk: Nie chcemy też zamawiać przypadkowych rzeczy przez internet.
Jest to dla nas ważne, aby nasze wybory były świadome, aby przedmioty były osadzone w jakimś kontekście i miały swoją historię.
Zuzanna: Ostatnio zainwestowaliście znaczącą ilość waszego prywatnego czasu w remont. Jak zdołaliście znaleźć czas na odpoczynek i regenerację pomiędzy okresami tak intensywnej pracy? Wyobrażam sobie, że ten etap musiał być dla was dużym wyzwaniem.
Ada: Przez pewien czas żyliśmy i pracowaliśmy tuż obok trwającego remontu. Było to dla nas źródłem stresu, ale również ważnym doświadczeniem. Pandemia zdecydowanie stworzyła dodatkową presję. Dawniej co roku wyjeżdżaliśmy na urlop, zwłaszcza zimą… To był czas resetu i wyluzowania.
To był czas na regenerację, kiedy zbieraliśmy siły po wymagającym roku, aby zacząć nowy rok z bateriami naładowanymi do pełna. Jednak ostatnio, te podróże stały się rzadkością – ograniczały nas różne czynniki, takie jak czas oraz fakt, że byliśmy skupieni na remoncie. Co za tym idzie, momenty odpoczynku były sporadyczne i krótsze. Mimo że mieszkamy blisko morza, nie zawsze mamy możliwość w pełni wykorzystywać tę okoliczność, choć uwielbiamy tam chodzić, zwłaszcza poza sezonem. Zwykły spacer jest dla nas bardzo przyjemną formą relaksu.
A w tym roku, po raz pierwszy, planujemy miesięczne wakacje. To dla nas eksperyment, który zacznie się za chwilę. Jesteśmy ciekawi, jak sobie z tym poradzimy – tak długi urlop nie jest dla każdego. Dla nas to wyzwanie, szczególnie że jesteśmy przyzwyczajeni to nieustannego działania i pracy. Nigdy wcześniej nie mieliśmy tak długich wakacji, jedynie krótkie city breaki, które zawsze nam pomagały i korzystnie wpływały na nasz workflow.
Zuzanna: Niedawno oboje zarządzaliście wielkim projektem wspólnie z Gdynia Design Days. Jak pracuje się wam w duecie? Jak dbacie o równowagę pomiędzy waszą prywatną relacją a codzienną współpracą zawodową?
Patryk: Przez większą część roku zazwyczaj pracujemy oddzielnie nad naszymi projektami. Musieliśmy się nauczyć, jak współpracować, ponieważ życie zawodowe różni się od prywatnego. W kontekście pracy często delegujemy zadania, dzielimy się odpowiedzialnością. W naszym prywatnym życiu staramy się myśleć o tym, co możemy zrobić dla drugiej osoby. Ale w pracy nie mogę sobie na to pozwolić, bo szybko straciłbym kontrolę nad moimi obowiązkami. Dlatego postanowiliśmy, że każde z nas ma własne zadania, klientów, budżet… Każdy ma własną strefę. Ale kilka razy w roku, kiedy pojawiają się większe projekty, łączymy siły. Jakkolwiek, nie jest to równy podział – nie jest łatwo podzielić się pracą po równo. Często jedno z nas bierze na siebie więcej obowiązków. W przypadku GDD w tym roku była to Ada, ponieważ jej koncept został zaakceptowany.
Ada: Proporcje zawsze są różne. Czasem pracujemy razem nad projektem dla Muzeum Narodowego, innym razem jest to film czy festiwal. Dzielimy się obowiązkami. Czasami ja jestem odpowiedzialna za komunikację i wtedy więcej pracy spada na mnie, a czasem Patryk bierze to na siebie, co oznacza, że to on ma wówczas więcej do zrobienia. Zazwyczaj mamy to wszystko pod kontrolą.
Zuzanna: Każde z was wnosi do duetu swoje osobiste doświadczenia i kreatywne perspektywy. To niezwykłe obserwować, jak dobrze się nawzajem rozumiecie…
Ada: Wszystko sprowadza się do zaufania…
Patryk: Zaufanie jest kluczowe. Znamy swoje style pracy, wiemy, czego możemy od siebie nawzajem oczekiwać. Jesteśmy świadomi naszych ról, co pozwala nam ufać sobie nawzajem. Poza tym nasza bezpośrednia komunikacja z klientami jest też kluczowa dla efektywnych relacji i współpracy.
Ada: Moim zdaniem osobiste zaangażowanie jest niezbędne. Budowanie więzi z osobami ma ogromne znaczenie w mojej pracy. Poznawanie ludzi i budowanie solidnego fundamentu jako partnerzy jest też bardzo ważne dla satysfakcjonującego procesu kreatywnego. Nie chcę jedynie wykonywać powierzonych zadań, dlatego uważnie wybieramy tylko takie projekty, które szczerze nas interesują.
Zuzanna: A skoro rozmawiamy o partnerstwie i waszych współpracach muzycznych – wydaje się, że takie projekty, gdzie dwa kreatywne umysły działają wspólnie, są czymś unikatowym. Jak zaczęła się wasza muzyczna droga?
Ada: Zawsze byliśmy mocno związani z osobami zajmującymi się muzyką. Muzyka zawsze była też obecna zarówno w moim życiu, jak i Patryka, oddziałując na naszą kreatywność. Moje pierwsze zlecenia to były współprace związane z kameralnymi koncertami w Warszawie. Zaczęłam się tym zajmować jeszcze w czasie studiów. Na początku były to ręczne ilustracje, później kolaże i wariacje typograficzne. Pozwoliło mi to rozwinąć coś, co dziś mogę nazwać moim stylem. I myślę, że pomogło mi to wysublimować muzyczny charakter moich prac. Ta sama estetyka, czasem bardzo abstrakcyjna, po prostu działała, ponieważ była mi bliska. Ważne jest, by uświadomić sobie, że muzyka jest równocześnie nieuchwytna i konkretna. Nie zawsze musimy przedstawiać ją w dosłownej formie, która coś obrazuje; może to być abstrakcja – forma, która jest całkowicie płynna i naturalna.
Czasami wymaga to od nas przemyślenia tego, jak nasza praca powinna wyglądać, by odzwierciedlać charakter drugiej osoby. Może to być proces zderzenia pomysłów.
Ostatecznym celem jest satysfakcja obu stron. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że robimy coś, co nam się nie podoba i na końcu widzimy niezadowalający efekt. Dlatego lubię poznawać ludzi, ponieważ natychmiast czuję, z kim chcę współpracować.
Ta partnerska współpraca jest dla nas istotna – chcemy zrobić coś, co jest dla nas ciekawe, ale przede wszystkim, po drugiej stronie zawsze jest człowiek. To dla niego tworzymy.
Zuzanna: Patryk, a jakie są twoje odczucie związane z tworzeniem projektów muzycznych?
Patryk: Tworzenie dla muzyków ma w sobie fascynujący urok. Skrzyżowanie moich wizualizacji z ich muzyką jest niepowtarzalnym doświadczeniem. Mamy tu kombinację ilustracji i grafiki, z uwzględnieniem takich praktycznych aspektów, jak tytuły piosenek, prawa autorskie itp., a przy tym wszystko musi być estetyczne i tworzyć spójny obraz. Moimi ulubionymi projektami są te wykonywane dla jazz bandów. W jazzie zawsze jest miejsce na eksperymentowanie, dzięki czemu ja również często mogę poeksperymentować. Na okładkach takich albumów często robię coś niekonwencjonalnego, np. zmieniam kod kreskowy w aktywny element kompozycji, który może pojawić się na pierwszej stronie okładki.
W dzisiejszych czasach, z rosnącą popularnością takich platform jak Spotify, okładka albumu nieco traci na znaczeniu. Z jednej strony, nie jest zbyt widoczna, ale z drugiej staje się interfejsem muzyki. Często wybieram muzykę na Spotify właśnie po okładce. Oczywiście, projektujemy także winyle. Fizyczny projekt jest czymś więcej – możesz go dotknąć, wybrać papier, tusz, opowiedzieć bardziej obszerną historię. Kiedy ktoś kupuje fizyczne wydanie, odkrywa nowy świat, którego nie sposób doświadczyć online. To dlatego uwielbiam tworzyć projekty namacalne.
W naszym archiwum nigdy nie koncentrowaliśmy się na artefaktach samych w sobie – tu chodzi przede wszystkim o ludzi, którzy je stworzyli.
Zuzanna: Czy możemy powrócić do dyskusji o archiwum? Wspomnieliśmy o nim wcześniej, ale nie zagłębiliśmy się w jego genezę. Gdzie znaleźliście te nieodkryte skarby, jak np. ręcznie malowane logotypy? Natknęłam się na wskazówkę sugerującą, że pochodzą one z piwnicy…
Patryk: Wszystko zaczęło się od poznania Karola Śliwki, Romana Duszka, Jerzego Trojdera i Ryszarda Bojara, oraz odkrycia przez Adę Krystyny Töpfer. Kiedy rozmawialiśmy z tymi ludźmi, przestaliśmy koncentrować się wyłącznie na przedmiotach i zaczęliśmy zagłębiać się w proces kreatywny i kontekst, w jakim zostały stworzone. Okazując szczere zainteresowanie, byliśmy stopniowo wciągani do ich światów. Często odwiedzaliśmy Karola Śliwkę, który mieszka w Skoczowie, niedaleko czeskiej granicy. Te wizyty były fascynujące i pełne ciekawych historii. To część polskiej kultury wizualnej, którą mamy na wyciągnięcie ręki, a mimo to wciąż nie jest opisana w encyklopediach. Możemy bezpośrednio zapytać twórców, na przykład o to, jak powstało logo Banku Pekao. Jak odcisnęli swój ślad na Instytucie Matki i Dziecka?
Okazało się, że nasze wizualne wspomnienia – przedmioty, które mieli nasi rodzice, często były projektowane przez garstkę niesamowitych twórców, którzy w tamtych czasach projektowali wszystko.
Zuzanna: Te znaki są wszechobecne w naszej rzeczywistości.
Patryk: Na przykład Karol Śliwka zaprojektował zarówno logo Banku Pekao i Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, jak też opakowania dla Wedla. Uczyłem się z książek, które miały logo Polskiego Domu Wydawniczego ze znakiem autorstwa Śliwki, a wedlowska czekolada “Jedyna” nadal jest produkowana. A jeśli chodzi o LOT – logo Polskich Linii Lotniczych – to prawdziwa perełka! Ale to z kolei zostało stworzone przez Romana Duszka (we współpracy z Andrzejem Zbrożkiem), który również zaprojektował logo Fiata 126p i słynną Krówkę KIRI (we współpracy z Rene Mettlerem), czyli logo La Vache qui Rit – francuskiego producenta sera.
Nasze rozmowy często toczyły się przy stole, zadawaliśmy Śliwce bezpośrednie pytania o to, jak powstawały konkretne symbole. Dzielił się z nami najbardziej wartościowymi i prywatnymi przemyśleniami, jak i historiami zza kulis.
Zuzanna: A więc spotkaliście się z żywą legendą.
Patryk: Dokładnie. Poznaliśmy tych twórców, organizowaliśmy ich wystawy, opublikowaliśmy książki, pozyskaliśmy ich archiwa, a nawet założyliśmy fundację Karola Śliwki. Teraz planujemy udostępnić to wszystko online. Marzymy też o stworzeniu Polskiego Muzeum Designu albo Muzeum Polskiego Logotypu w przyszłości. Dostrzegamy ogromny potencjał kreatywny w tej dziedzinie, więc to naturalny kierunek naszego dalszego rozwoju.
Ada: Byłoby cudownie, gdyby nasze pokolenie mogło zobaczyć te osiągnięcia. Chcemy pokazać, że ludzie nie tylko jeżdżą do Berlina, aby zobaczyć Bauhaus, ale także do Polski, aby zgłębiać historię polskiego designu, bazującego na symbolach i innych elementach. Oczywiście, muzea mają swoje kolekcje, ale jeśli chodzi o znaki graficzne, mamy jeszcze mnóstwo do zaoferowania i powiedzenia.
Zuzanna: Intryguje mnie historia utworzenia fundacji Karola Śliwki. Czy moglibyście opowiedzieć, jak weszliście w posiadanie tych unikatowych dzieł, i jak ta kolekcja zainspirowała was do stworzenia fundacji, która kultywuje dziedzictwo polskich znaków graficznych?
Patryk: Rzeczy, które mamy, mają swój początek w naszych relacjach. Chcieliśmy w jakiś sposób odwdzięczyć się tym twórcom za wszystko, czym się z nami podzielili, organizując wystawy, wykłady, publikacje i inne działania mające na celu promocję ich pracy. Na przykład po tym, jak Karol Śliwka zmarł we wrześniu 2018, tuż po swojej wystawie, postanowiliśmy powołać fundację, która przejmie jego archiwa. To był pierwszy bodziec dla tego przedsięwzięcia, który pochodził od Jerzego Trojdera, twórcy słynnej “jaskółki”, czyli symbolu Mody Polskiej. To wtedy uświadomiłem sobie, że ci twórcy są już dość starzy. Wspólnie z córką Karola Śliwki, Małgorzatą Śliwką-Cichoń, ustanowiliśmy fundację, by chronić jego dziedzictwo. Kiedy okazało się, że tworzymy konkretny ekosystem, inni twórcy przyłączyli się do nas, oferując fundacji swoje prace.
Działamy w zorganizowany sposób, zdobywając zaufanie twórców i instytucji, a w zamian dajemy drugie życie rzeczom, które były składowane w piwnicach przez ostatnie 30 lat.
Ada: Chociaż ten proces jest skomplikowany i czasochłonny, to jednak chcielibyśmy, aby postępował szybciej. Jakkolwiek, mamy świadomość, że tego rodzaju wysiłki wymagają czasu. To archiwum jest trwającym procesem. Nasza praca wywodzi się z czystej pasji, bez żadnych komercyjnych motywów. Jesteśmy zdeterminowani, aby uchronić te dzieła przed zapomnieniem.
Chcemy opowiedzieć innym tę historię, ale przede wszystkim chcemy, aby na własne oczy zobaczyli to wszystko, czego sami doświadczyliśmy.
Przypis końcowy: Ten artykuł jest częścią trwającej współpracy z magazynem THISISPAPER i został opublikowany również na portalu Thisispaper.com.